Jak żyć

Rutyna - nuda czy stabilizacja? O kobiecości, długoletnich związkach i przepis na najlepszy grzaniec na świecie.

02:13,2 Comments


Motyle w brzuchu, trzęsące się ręce i przyspieszony oddech. Ten dreszcz przenikający całe ciało kiedy on zbliża policzek a Ty niemal widzisz przeskakujące iskry między Wami. Czas pełen ekscytacji i pierwszych razów. Pierwsza randka, pierwszy pocałunek, pierwsza kolacja, pierwsze wakacje...a później pierwszy wspólny seks, pierwsze mieszkanie, pierwsze dziecko. 
Przypominam sobie nasze pierwsze spotkania. Godziny spędzone na makijażu czy 5 krotnie zmienianą kieckę. Etap zakochania jest czymś fenomenalnym jednak z czasem mija, motyle odlatują a zostają ludzie. Po 11 latach bycia razem z moim  mężem wiem, że każdy związek się zmienia. To trochę jak z ewolucją - nie sposób tego zatrzymać. I choćbym nie wiem jak bardzo wierzyła, że u nas będzie inaczej to...nie będzie. Jasne, że ważne jest podgrzewanie wzajemnej fascynacji, wychodzenie na randki czy dbanie o swój wygląd. Fajnie kiedy w długoletnich związkach ludzie wciąż odkrywają się na nowo i zabiegają o siebie wzajemnie. Co poprawia kobiecie humor lepiej niż bukiet tulipanów od męża bez okazji czy kolacja tylko we dwoje w restauracji? W końcu chyba nikt nie chce, żeby związek dopadła ona...rutyna. 
No właśnie. Rutyna - czyli? nuda? a może stabilizacja?  
Ja lubię nasz związek teraz, lubię naszą rutynę. Daje mi to poczucie spokoju, pewności i stabilizacji. Potrafię przewidzieć jak będzie wyglądał nasz wieczór. Znam mojego męża i wiem że np. dziś bez wyrzutów sumienia mogę zamknąć się w drugim pokoju. Wiem, że mogę pozwolić sobie na odpoczynek, na godzinę z książką czy ulubionym serialem. Jesteśmy razem, ale to nie oznacza, że nie możemy mieć chwili wyłącznie dla siebie. 
Z drugiej strony lubię też te wieczory we dwoje, kiedy dzieciaki już śpią a my mamy chwilę na relaks. W natłoku codziennych obowiązków, często padnięci ze zmęczenia nie mamy siły na celebrowanie wspólnych chwil. Dlatego właśnie bardzo doceniam ten nasz czas. Zbieramy siły, omawiamy sprawy domowe i rodzinne albo urządzamy sobie mini randkę na kanapie w salonie. Nie żałuje, że teraz nasz związek jest na innym etapie. Fajnie jest nie musieć każdego wieczora wciskać się w seksowną mini czy obcisłe koronki. Ta świadomość, że nawet w dresowej bluzie i skarpetkach wciąż jestem kobieca dla siebie i seksowna dla męża daje mi poczucie spełnienia w związku. Ktoś kocha mnie za to, że jestem i jaka jestem. Bez szałowego makijażu, misternej fryzury i niebotycznych szpilek, (których zresztą w szafie została mi już chyba tylko jedna może dwie pary). Jesienią i zimą nasze wieczory lubię jeszcze bardziej. W te pory roku obydwoje należymy zdecydowanie do kanapowców zaszytych pod kocykiem z ulubionym trunkiem w ręku. W końcu w takie mroźne wieczory trzeba się jakoś rozgrzać. Co Wy preferujecie w tej kwestii? Niektórzy wolą klasycznie, inni już dawno o tym zapomnieli a my? My lubimy wykwintnie, nieco elegancko i powoli delektować się...każdym łykiem. Nam domowe randki często umila mój ulubiony grzaniec. Nie jest to jakieś tam grzane wino. To najlepszy grzaniec jaki piłam ever! Wino to jedyny trunek który wprost uwielbiam. Grzane z pomarańczami, przyprawami korzennymi i miodem a do tego przygotowane przez mojego męża rozkłada mnie na łopatki :)
Koniecznie musicie wypróbować tej zimy. Najlepiej we dwoje. Rozgrzewa tak, że z łatwością pozbędziecie się grubych kocy i nie tylko ;)

Przepis na najlepszy grzaniec na świecie. 
Butelka ulubionego czerwonego wina.
1 Pomarańcza
1 laska cynamonu
1 laska wanilii 
8 Goździków
4-6 gwiazdek anyżu
6 ziaren kardamonu
3 kulki ziela angielskiego
2 kulki pieprzu
po 1 łyżeczce otartej skórki z cytryny i otartej skórki z pomarańczy
łyżkę miodu - koniecznie prawdziwego
całość umieszczamy w garnku i doprowadzamy do wrzenia. wyłączamy tuż przed zagotowaniem. Zostawiamy na około 30 minut a następnie przecedzamy. Gotowy grzaniec możemy od razu podgrzać  i delektować się lub wlać do butelki i przechowywać w lodówce.

składników jest trochę, ale uwierzcie mi, że jeszcze w żadnej restauracji żadnym pubie nie piłam tak pysznego grzanego wina. 






Mogą wpaść Ci w oko także:

2 komentarze:

  1. Prawie żałuję,że to czytałam. Mój małżonek jest abstynentem więc grzaniec w roli gry wstępnej zdecydowanie odpada, ale na szczęście oboje lubimy gorącą czekoladę i różnosmakowe herbaty 😆

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. żałujesz? dlaczego? my obydwoje lubimy czasami spędzić wieczór przy lampce wina czy kubeczku grzańca. szczególnie takiego i zdecydowanie nie zawsze jest on grą wstępną ;)

      Usuń