Odchodzę...


Odchodzę...z bloggera.
Ten post jest ostatni na blogu.
Opuszczam to miejsce, które od jakiegoś czasu dość mocno mi ciążyło. Czas na przejście "na swoje". Mój nowy "dom". Remontować i dopracowywać szczegóły jeszcze pewnie będę przez jakiś czas, ale bardzo się ciesze, że już dziś mogę przywitać Was w moim nowym miejscu.
Zapraszam na 

Rutyna - nuda czy stabilizacja? O kobiecości, długoletnich związkach i przepis na najlepszy grzaniec na świecie.


Motyle w brzuchu, trzęsące się ręce i przyspieszony oddech. Ten dreszcz przenikający całe ciało kiedy on zbliża policzek a Ty niemal widzisz przeskakujące iskry między Wami. Czas pełen ekscytacji i pierwszych razów. Pierwsza randka, pierwszy pocałunek, pierwsza kolacja, pierwsze wakacje...a później pierwszy wspólny seks, pierwsze mieszkanie, pierwsze dziecko. 
Przypominam sobie nasze pierwsze spotkania. Godziny spędzone na makijażu czy 5 krotnie zmienianą kieckę. Etap zakochania jest czymś fenomenalnym jednak z czasem mija, motyle odlatują a zostają ludzie. Po 11 latach bycia razem z moim  mężem wiem, że każdy związek się zmienia. To trochę jak z ewolucją - nie sposób tego zatrzymać. I choćbym nie wiem jak bardzo wierzyła, że u nas będzie inaczej to...nie będzie. Jasne, że ważne jest podgrzewanie wzajemnej fascynacji, wychodzenie na randki czy dbanie o swój wygląd. Fajnie kiedy w długoletnich związkach ludzie wciąż odkrywają się na nowo i zabiegają o siebie wzajemnie. Co poprawia kobiecie humor lepiej niż bukiet tulipanów od męża bez okazji czy kolacja tylko we dwoje w restauracji? W końcu chyba nikt nie chce, żeby związek dopadła ona...rutyna. 
No właśnie. Rutyna - czyli? nuda? a może stabilizacja?  
Ja lubię nasz związek teraz, lubię naszą rutynę. Daje mi to poczucie spokoju, pewności i stabilizacji. Potrafię przewidzieć jak będzie wyglądał nasz wieczór. Znam mojego męża i wiem że np. dziś bez wyrzutów sumienia mogę zamknąć się w drugim pokoju. Wiem, że mogę pozwolić sobie na odpoczynek, na godzinę z książką czy ulubionym serialem. Jesteśmy razem, ale to nie oznacza, że nie możemy mieć chwili wyłącznie dla siebie. 
Z drugiej strony lubię też te wieczory we dwoje, kiedy dzieciaki już śpią a my mamy chwilę na relaks. W natłoku codziennych obowiązków, często padnięci ze zmęczenia nie mamy siły na celebrowanie wspólnych chwil. Dlatego właśnie bardzo doceniam ten nasz czas. Zbieramy siły, omawiamy sprawy domowe i rodzinne albo urządzamy sobie mini randkę na kanapie w salonie. Nie żałuje, że teraz nasz związek jest na innym etapie. Fajnie jest nie musieć każdego wieczora wciskać się w seksowną mini czy obcisłe koronki. Ta świadomość, że nawet w dresowej bluzie i skarpetkach wciąż jestem kobieca dla siebie i seksowna dla męża daje mi poczucie spełnienia w związku. Ktoś kocha mnie za to, że jestem i jaka jestem. Bez szałowego makijażu, misternej fryzury i niebotycznych szpilek, (których zresztą w szafie została mi już chyba tylko jedna może dwie pary). Jesienią i zimą nasze wieczory lubię jeszcze bardziej. W te pory roku obydwoje należymy zdecydowanie do kanapowców zaszytych pod kocykiem z ulubionym trunkiem w ręku. W końcu w takie mroźne wieczory trzeba się jakoś rozgrzać. Co Wy preferujecie w tej kwestii? Niektórzy wolą klasycznie, inni już dawno o tym zapomnieli a my? My lubimy wykwintnie, nieco elegancko i powoli delektować się...każdym łykiem. Nam domowe randki często umila mój ulubiony grzaniec. Nie jest to jakieś tam grzane wino. To najlepszy grzaniec jaki piłam ever! Wino to jedyny trunek który wprost uwielbiam. Grzane z pomarańczami, przyprawami korzennymi i miodem a do tego przygotowane przez mojego męża rozkłada mnie na łopatki :)
Koniecznie musicie wypróbować tej zimy. Najlepiej we dwoje. Rozgrzewa tak, że z łatwością pozbędziecie się grubych kocy i nie tylko ;)

Przepis na najlepszy grzaniec na świecie. 
Butelka ulubionego czerwonego wina.
1 Pomarańcza
1 laska cynamonu
1 laska wanilii 
8 Goździków
4-6 gwiazdek anyżu
6 ziaren kardamonu
3 kulki ziela angielskiego
2 kulki pieprzu
po 1 łyżeczce otartej skórki z cytryny i otartej skórki z pomarańczy
łyżkę miodu - koniecznie prawdziwego
całość umieszczamy w garnku i doprowadzamy do wrzenia. wyłączamy tuż przed zagotowaniem. Zostawiamy na około 30 minut a następnie przecedzamy. Gotowy grzaniec możemy od razu podgrzać  i delektować się lub wlać do butelki i przechowywać w lodówce.

składników jest trochę, ale uwierzcie mi, że jeszcze w żadnej restauracji żadnym pubie nie piłam tak pysznego grzanego wina. 






Czysta karta - bo marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia.


Drogi roku 2016, 
Nie będę robić podsumowanie tego co się wydarzyło kiedy byłeś z nami. Nie czuję potrzeby roztrząsać o ile łez mnie przyprawiłeś i ile kłód pod nogami zdążyłeś mi rzucić. Zdecydowanie nie będziesz należał do moich ulubionych. Mimo to jestem Ci wdzięczna. Nie to, że od razu jakieś ogromne dzięki i pokłony będę Ci składać, co to to nie, ale nauczyłeś mnie wielu rzeczy. Nauczyłeś, że można przetrwać nawet, kiedy wszyscy i wszystko wokół czeka aż upadnę. Pokazałeś mi ile mam w sobie siły, odwagi i uporu w walce o własne "ja". Uświadomiłeś mi co w życiu liczy się dla mnie najbardziej i kto jest dla mnie najważniejszy - no dobra to wiedziałam od zawsze. Pokazałeś mi, że na własne szczęście trzeba pracować, ono nie spada z nieba. Odnalazłam też w Tobie kilogramy szczęścia radości i miłości. Doceniłam ulotną codzienność i nauczyłam się czerpać przyjemność z przyziemnych rzeczy. 

Nowy roku 2017
Cieszę się bardzo, że przyszedłeś. Od razu pokazałeś pazury, ale teraz to ja dyktuję warunki. Twój poprzednik dał mi tyle kopów w dupę, że nauczyłam się bronić. Ba! Nauczyłam się oddawać z podwójną siłą i wyrywać dla siebie to czego chcę. Wierze, że choć nasza znajomość nie zaczęła się pozytywnie, to dogadamy się o wiele lepiej niż z Twoim poprzednikiem. Mamy do przeżycia wspólnie jeszcze 361 dni. Dni kiedy wszystko może się zdarzyć, Dni, w których będę ciężko pracować, żeby osiągnąć to o czym marzę. Przez ostatnich kilka lat wiele się zmieniło. Zmieniłam się ja - z urodzonej pesymistki, przez realistkę widząca zawsze po prostu pół szklanki wody, ani mniejsze ani większe aż do początkującej optymistki. Marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia. Dziś to wiem. Nie jestem już tą wystraszoną dziewczynką siedzącą i czekającą na lepsze czasy. Dziś lepsze czasy organizuję sobie sama. 

Zastanawialiście się kiedyś co takiego wyjątkowego jest w Nowym Roku? Z pozoru to tylko kolejna kartka w kalendarzu. A jednak jakaś wyjątkowa. Wszyscy zamykają stare sprawy i poczynają nowe plany. Poczucie nowego startu dodaje nam jakiejś magicznej lekkości, świeżości i wiary we własne możliwości. Osobiście nie robię postanowień noworocznych. Czasami w głowie gdzieś przeleci mi, że w tym roku chciałabym to czy tamto ale nie są to mocno wiążące postanowienia. Plany robię raczej na krótszy czas. Na miesiąc, może trzy przed. Mimo wszystko lubię ten okres. Wraz z Nowym Rokiem pozbyliśmy się choinki, a i większość ozdób trafiła do pudeł. Pochowałam stare kalendarze i zeszłoroczne listy "to do". Z jednej strony czułam jakiś żal. Wszystko to o co tak pieczołowicie dbałam przez ostatni miesiąc nagle trafia do kosza lub schowane do kartonów. Godziny mojej pracy nad dopasowaniem ozdób do wystroju mieszkania, koloru błyszczących reniferów do obrusa czy znalezienia poszewek pasujących do naszej kanapy gdzieś miałyby przepaś? Czy to był zmarnowany czas? Źle ulokowana energia? Nie. Potrzebowałam tego nastroju, czerpałam radość z tych godzin spędzonych nad wstążeczkami i adwentowymi kalendarzami. Ale ten czas już minął. Teraz staję na środku mieszkania i czuję tą świeżość, lekkość i wyjątkowy przypływ energii. Czysta karta do zapisania i to ode mnie zależy jaka historia tam się znajdzie. I nawet wczorajsza kartka z napisem "skierowanie do szpitala" nie podcięła mi tych niewidzialnych skrzydeł. 

Dobrego Roku Kochani! 

Ten czas - czerpię pełnymi garściami i ładuję akumulatory.


Spokojnie otwieram oczy. Obudzona śmiechem dzieci i odgłosami nowych zabawek. Nina przytula się do mnie pod kołdrą a Igi woła "mamo noc już się obudził, stań". Zegar pokazuje prawie 11 a nam nigdzie się nie spieszy. Jemy powolne śniadanie,i kręcimy się w piżamie do południa. Przytulasom, łaskotkom, wspólnym śmiechom i buziakom nie ma końca. Oj tak. Zdecydowanie uwielbiam ten czas. Boże Narodzenie to najpiękniejszy okres w roku. Możemy być razem i czerpać z tego pełnymi garściami. Na obiad do rodziców/babci i innych ciotek umawiam się nie wcześniej niż na 14 i właściwie nic nie planuję. Nie chce się nigdzie spieszyć.
Dzieciaki zaszyły się w swoich łózkach z prezentami od Mikołaja, mąż w końcu ma chwilę, żeby zrobić coś dla siebie a ja popijam kawę i dziękuje Bogu za takie cudowne święta. Nawet z takiego lenistwa czerpię radość i bez wyrzutów sumienia wcinam kolejny kawałek sernika. Przez te kilka dni nie boli mnie tak bardzo poranek zaczęty od czekolady, resztki prezentowych papierów walające się gdzieś po podłodze i okruszki po piernikach zostawione na stole. Tej magi nie zepsuło mi nawet to, że zapomniałam zabrać aparatu na wigilijną kolację i nasze zdjęcia wyglądają jak zrobione kalkulatorem. Nie zasmucił mnie tez jakoś specjalnie fakt, że okna nie zostały umyte a przed wyjściem z domu nie zdążyłam zwinąć żelazka na miejsce. 
Chyba po raz pierwszy tak dojrzale i po dorosłemu doceniłam ten czas. Bez nerwów, zbędnej spiny i irytacji, że coś się dzieje niezgodnie z moim planem. Może właśnie dlatego że nie miałam planów? A może po prostu to wiek i zmieniające się podejście do życia? Nie ma co się oszukiwać. Ekscytacja z prezentów jest mniejsza niż kiedy było się dzieckiem. Dziś zdecydowanie bardziej wolę prezenty robić, zbierać drobiazgi przez kilka miesięcy, biegać po galeriach i wymyślać sposób zapakowania niż je dostawać. Serio! 
Nie były to święta, w których zniknęły nasze problemy życia codziennego. Nie wygrałam w totka ani nie znalazłam pod choinką kluczy do wymarzonego domku a mimo to czułam się tak bardzo szczęśliwa. 
Zobaczcie kilka kadrów z naszych zwyczajnych, domowych, spokojnych i nieco leniwych a zarazem tak bardzo wyjątkowych świąt. 
Bardzo się ciesze, że świąteczną atmosferę w naszym domu wprowadzaliśmy już od 1 grudnia bo do dziś się nią nie nasyciłam. Lampki na parapecie, tysiące świeczek o zapachu wanilii i pomarańczy, kolędy w tle i smak pierników...jest bosko! Zapadła decyzja - świąteczny klimat przeciągamy aż do Nowego Roku!
A jak Wam minęły święta? Leniwie czy może bardziej aktywnie? U mnie po raz pierwszy mam chęć przeciągnąć święta jeszcze o kilka dni. Zawsze należałam do tych co choinkę rozbieraliby najchętniej dzień po świętach a kalendarz przestawili od razu na połowę lutego. Po świętach to ja już nie potrzebowałam zimy. Wtedy zawsze czekałam na wiosnę. W tym roku chyba się zestarzałam bo coś czuję, że ciężko mi będzie porzucić moją ukochaną piżamę w reniferki i choinkowe lampki.









Domowe likiery i smarowidła na ostatnią chwilę. Włączam tryb slow.


23 Grudnia. Jutro Wigilia, a ja znowu zabiegana. Musze jeszcze umyć podłogi, przydałoby się jeszcze jedno ciasto i może dam rade jeszcze raz wytrzeć płytki w łazience. Stop. Nic z tego nie muszę. Muszę to poprzytulać córkę, która się w nocy rozchorowała i obejrzeć nową książeczkę syna o koparkach. 
Kiedy mi na czymś zależy zawsze chcę za dużo. Chcę, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Żeby dzieci były pięknie ubrane, mąż miał wyprasowaną koszulę a dom lśnił czystością. Zawsze staram się wszystkich zaskoczyć. Kupić prezenty marzeń, oryginalnie zapakować i najlepiej każdemu przywieźć wyjątkowe ciasta (tak ciasta bo co to jest jedno ciacho?). Tymczasem mój organizm mówi dość. Od kilku dni czuje się tak, że ledwo zwlekam się z łózka i nie pamiętam dnia kiedy nie bolałyby mnie stawy. 
Czas w końcu zatopić się w tej atmosferze, którą starałam się stworzyć. Nie ważne, że nie wszystko wyszło tak jak chciałam. Oczekiwania a rzeczywistość nie po raz pierwszy się u mnie minęły. Dziś jednak nie czuję już żalu, nie jestem zawiedziona. Nauczyłam się cieszyć z tego co mam. Kupiłam prezenty, o których marzyły moje dzieci choć zdecydowanie odbiegają od moich wyobrażeń idealnych zabawek, ugięłam się i pozwoliłam ozdobić im choinkę bombkami w najróżniejszych kolorach świata (marzyłam o biało czerwonej ale cóż - jeszcze wiele choinek przed nami) a do tego w rożnych częściach domu poustawiałam te trochę tandetne świąteczne figurki, pajacyki i inne Mikołaje, których odkrywanie tak bardzo cieszy moje dzieci. 








Myślałam, że uda mi się jeszcze upiec kolejne 4 ciasta, przygotować kilka świątecznych sałatek i może dokupić prezenty dla dalszej rodziny i znajomych. Teraz wiem, że zostanie już tak jak jest, Mam nadzieję, że te jadalne podarunki, które przygotowałam dla rodziny w zupełności wystarczą, ba będą nawet lepsze niż kupne prezenty. Domowe, przepyszne i przygotowane z sercem.
Pod choinką nasz mikołaj zostawi w tym roku buteleczki z likierami w dwóch smakach: likier kukułka i likier z białej czekolady. 


likier kukułka
To chyba najbardziej popularny likier. Większość przepisów w sieci wygląda bardzo podobnie.Ja wykorzystałam:
- puszkę mleka skondensowanego słodzonego
- około 200-300ml mleka zwykłego (krowie, sojowe czy jakie tam używacie)
- 250gr kukułek
- 300 ml wódki
Mleko skondensowane i zwykłe rozmieszałam w garnku, dorzuciłam kukułki i rozpuściłam je. Kukułki rozpuszczają się długo i trzeba często mieszać. Kiedy masa była jednolitej konsystencji dolałam wódki. 
Likier wyszedł obłędny! Jeśli lubicie mocniejszy spokojnie możecie dolać 100ml wódki więcej.

Likier z białej czekolady
- puszka mleka kokosowego
- puszka mleka skondensowanego słodzonego (lub niesłodzone + cukier)
- 250 gr białej czekolady
- 300 ml wódki

mleko kokosowe i mleko skondensowane podgrzać w garnku. Dorzucić czekoladę. Odczekać 2-3 minuty i rozmieszać na jednolitą masę. Dolać alkohol, wymieszać i przelać do buteleczek. Likier jest pyszny, w sam raz słodki, delikatny. Nuta kokosu jest tylko odrobinę wyczuwalna. 

Likiery możecie robić nawet w Wigilię rano. Wystarczy im kilka godzin i są gotowe do spożycia.

W słoiczkach znalazł się mój ulubiony lemon curd i solony karmel z orzechami.



Lemon curd
2jajka + 1 żółtko
150gr cukru
80gr masła
sok i skórka otarta w 2 dużych cytryn.
Jajka roztrzepać z cukrem w garnku. Dodać sok z cytryny, skórkę i masło i mieszać aż całość się połączy. Chwile pogotować. Uwaga, żeby nie przypalić kremu. Trzeba go cały czas mieszać. Inaczej powstanie "efekt jajecznicy". Przelać do wyparzonych słoiczków. Idealny jako dodatek do ciast, ciasteczek, deserów. Wymieszany z mascarpone i ubitą kremówka to najlepszy krem cytrynowy do tortów czy pavlovej. Możecie też podać go do gofrów naleśników albo łyżą wyjadać ze słoiczka :)

Solony karmel
szklanka cukru
około 60ml wody
50gr masła
180ml kremówki
pół łyżeczki soli

Cukier łączymy z wodą w garnku. Stawiamy na prawie największej mocy palnika i rozpuszczamy. Uwaga syropu nie mieszamy ani razu. Jak już go raz zamieszacie, to później cały czas trzeba go mieszać bo się przypali. Syrop nie mieszany zostawiamy żeby się gotował około 12-15 minut. Kiedy zobaczymy że robi się ładny brązowy kolor dodajemy masło i mieszamy. Uwaga reakcja jest bardzo intensywna!Jak masło isę rozpuści powoli wlewamy kremówkę. Tym razem także musicie uważać. Połączyć kremówkę z cukrem do uzyskanie jednolitej konsystencji. Jeśli w którymkolwiek momencie karmel się zetnie lub zrobią Wam się grudki wystarczyć go postawić ponownie na palnik i mieszać aż wszystkie grudki cukru się rozpuszczą. Na koniec zestawić z palnika i dodać sól. Przelać do wyparzonych słoiczków. Możecie także dorzucić pokrojone na na większe kawałki orzechy włoskie, ziemne, pekany czy takie jakie lubicie. Jak karmel się schłodzi na górę możecie także posypać go prażoną kukurydzą albo amarantusem ekspandowanym.


Ja od teraz mam urlop. Ładuję akumulatory. Przez najbliższych kilka dni będziemy wstawać z łóżek za późno, oglądać bajki zbyt długo i pewnie jeść też zbyt wiele. Tak, to jest zdecydowanie czas których kocham najbardziej. 



Kochani.
Życzę Wam zdrowych świąt spędzonych w gronie najbliższych. Oby ten czas był dla Was czasem relaksu, odpoczynku i celebrowania wspólnych chwil. Do zobaczenia po świętach!
Piernikowa J

Ubieramy dom na święta - zestawienie świątecznych inspiracji.


Dopiero co pisałam, że to początek grudnia, że za szybko na strojenie domu aż nagle spojrzałam dziś w kalendarz i oczy otworzyłam szeroko. 14 grudnia - 10 dni do Wigilii. I nagle olśniło mnie - teraz już mogę puścić wodze fantazji i stroić dom tak w pełni świątecznie.
Na co dzień nie lubię zbędnych bibelotów porozstawianych na komodzie, okazałych dekoracji na parapetach o wiszących łańcuchach czy girlandach nie wspomną. Coraz bardziej zakochuje się w skandynawskich klimatach (choć nie jest to miłość od pierwszego wejrzenia), minimalistycznym wystroju i upraszczaniu dekoracji swoich wnętrz. W grudniu nie wiedzieć dlaczego zmieniam się całkowicie. Nagle nie straszne mi są figurki reniferów, cieszy mnie wazon z gałązkami i cukrowymi laskami a miliony kocy i poduszek na kanapie sprawiają, że czuję się lepiej. Odczuwam jakaś wyjątkową potrzebę wystrojenia domu. Sprawienia, że każdy kąt będzie pachniał świętami, będzie sprawiał wrażenie przytulnego jeszcze bardziej niż w pozostałej porze roku. Czy wnika to z tradycji? Czy z mojej wewnętrznej potrzeby stworzenia świątecznej atmosfery? Nie wiem. Nie wyobrażam sobie jednak tego świątecznego okresu bez wyjątkowej aranżacji domu.
Możliwości świątecznego udekorowania domu jest wiele. Możemy postawić na klasykę: czerwień i zieleń. Możemy wybrać eleganckie dodatki w złocie lub srebrze, albo całkowicie oddać się mniej klasycznej aranżacji w czerni, bieli czy drewnie.

Złoto
Nie należę do fanek tego koloru. Zawsze wydawał mi się kiczowaty i zbyt dekoracyjny. Ostatnio jednak  oraz częściej zwracam uwagę na delikatne złote dodatki. W połączeniu z bielą lub pastelami jest dziewczęcy, subtelny. W połączeniu z czernią, granatem czy czerwienią jest ekskluzywny, wyjątkowo dekoracyjny i przykuwa uwagę. Poniżej kilka inspiracji złotych dodatków świątecznych. Więcej inspiracji w złotym kolorze znajdziecie na moim Pinterest.






Srebro i szarości.
Szarości zdominowały polskie i światowe wnętrza w ostatnich latach. Szary jest kolorem delikatnym, dającym ogromne możliwości łączenia go z innymi barwami. Jest jasny, przestrzenny i dodaje wnętrzu lekkości. Srebro jest eleganckie ale zdecydowanie bardziej subtelne i niewinne niż złoto.





Drewniana wiejska chata I swojskie dekoracje
Tym marzeniem zaraził mnie chyba mój Tata. Zawsze opowiadał mi, że na starość zaszyje się w drewnianej chacie gdzieś w Bieszczadach. Tato, do starości Ci jeszcze trochę, ale ta chatka to by nam się przydała ;) No dobra. Mój tato marzył o tej chatce, żeby uciec od ludzi z daleka od cywilizacji z tymi owcami i kominkiem.  Ja marzę o takiej chatce wiejskiej, może być nawet gdzieś pod Toruniem. Marzę o takim domu, swojskim, w którym mogłabym organizować takie wielkie rodzinne święta. Takie święta, które pamiętam z dzieciństwa. Wigilijne kolacje, na których są wszystkie pokolenia, wszyscy dziadkowie, teściowie, rodzeństwo z dziećmi,  kuzynostwo, teściowie brata i tak dalej. Zobaczcie jak piękne inspiracje świąteczne w takim swojskim stylu. Swojego domku raczej nie urządziłabym w takim stylu, jednak taką góralską chatkę jak najbardziej. Lubię kiedy towarzyszą mi takie naturalne dodatki - siano, drewno, len, szyszki, jabłka, pomarańcze, gwiazdki anyżu czy szary papier przypominają mi te Wigilie u babci na wsi.




Po skandynawsku.
Skandynawski wystrój wnętrz króluje ostatnio w większości magazynów wnętrzarskich, portali internetowych czy sklepów sieciowych z dodatkami do domu. Przyznam, że mnie też urzeka swoim minimalizmem, prostotą, klasycznymi barwami. Zobaczcie kilka inspiracji na skandynawskie święta poniżej a więcej oczywiście na mojej skandynawskiej tablicy na Pintereście







Na koniec klasyka czyli czerwień. 
Nie wyobrażam sobie świąt w moim domu bez czerwieni. Ten kolor nawet w najmniejszych dodatkach wzbudza we mnie jakaś magiczną energię.  W tym roku połączę go u mnie z nieskazitelną bielą. Biel dodaje mi oddechu, oczyszcza umysł, pozwala się zrelaksować i na przekór swej surowości daje mi poczucie przytulnego mieszkania. Gdybym mogła całe mieszkanie urządziłabym w bieli a kolorem działałbym wyłącznie w dodatkach. Dlatego właśnie biel i czerwień zagoszczą w naszym domu w te święta. Kochani klasycznie na Pinterest jest cała tablica moich czerwonych inspiracji





Ciekawa jestem czy Wy stroicie dom w jednej kolorystyce? Czy może macie misz masz rodzinnych Bożonarodzeniowych pamiątek, gdzie każda choć w innym kolorze ma swoją historię?


*wszystkie zdjęcia to zestawienia inspiracji z Pinterest. Linki do zdjęć powyżej. Jeśli jeszcze nie obserwujecie mnie na Pinterest to koniecznie musicie do mnie zajrzeć :)