Odchodzę...

09:12,0 Comments


Odchodzę...z bloggera.
Ten post jest ostatni na blogu.
Opuszczam to miejsce, które od jakiegoś czasu dość mocno mi ciążyło. Czas na przejście "na swoje". Mój nowy "dom". Remontować i dopracowywać szczegóły jeszcze pewnie będę przez jakiś czas, ale bardzo się ciesze, że już dziś mogę przywitać Was w moim nowym miejscu.
Zapraszam na 

0 komentarze:

Jak żyć

Rutyna - nuda czy stabilizacja? O kobiecości, długoletnich związkach i przepis na najlepszy grzaniec na świecie.

02:13,2 Comments


Motyle w brzuchu, trzęsące się ręce i przyspieszony oddech. Ten dreszcz przenikający całe ciało kiedy on zbliża policzek a Ty niemal widzisz przeskakujące iskry między Wami. Czas pełen ekscytacji i pierwszych razów. Pierwsza randka, pierwszy pocałunek, pierwsza kolacja, pierwsze wakacje...a później pierwszy wspólny seks, pierwsze mieszkanie, pierwsze dziecko. 
Przypominam sobie nasze pierwsze spotkania. Godziny spędzone na makijażu czy 5 krotnie zmienianą kieckę. Etap zakochania jest czymś fenomenalnym jednak z czasem mija, motyle odlatują a zostają ludzie. Po 11 latach bycia razem z moim  mężem wiem, że każdy związek się zmienia. To trochę jak z ewolucją - nie sposób tego zatrzymać. I choćbym nie wiem jak bardzo wierzyła, że u nas będzie inaczej to...nie będzie. Jasne, że ważne jest podgrzewanie wzajemnej fascynacji, wychodzenie na randki czy dbanie o swój wygląd. Fajnie kiedy w długoletnich związkach ludzie wciąż odkrywają się na nowo i zabiegają o siebie wzajemnie. Co poprawia kobiecie humor lepiej niż bukiet tulipanów od męża bez okazji czy kolacja tylko we dwoje w restauracji? W końcu chyba nikt nie chce, żeby związek dopadła ona...rutyna. 
No właśnie. Rutyna - czyli? nuda? a może stabilizacja?  
Ja lubię nasz związek teraz, lubię naszą rutynę. Daje mi to poczucie spokoju, pewności i stabilizacji. Potrafię przewidzieć jak będzie wyglądał nasz wieczór. Znam mojego męża i wiem że np. dziś bez wyrzutów sumienia mogę zamknąć się w drugim pokoju. Wiem, że mogę pozwolić sobie na odpoczynek, na godzinę z książką czy ulubionym serialem. Jesteśmy razem, ale to nie oznacza, że nie możemy mieć chwili wyłącznie dla siebie. 
Z drugiej strony lubię też te wieczory we dwoje, kiedy dzieciaki już śpią a my mamy chwilę na relaks. W natłoku codziennych obowiązków, często padnięci ze zmęczenia nie mamy siły na celebrowanie wspólnych chwil. Dlatego właśnie bardzo doceniam ten nasz czas. Zbieramy siły, omawiamy sprawy domowe i rodzinne albo urządzamy sobie mini randkę na kanapie w salonie. Nie żałuje, że teraz nasz związek jest na innym etapie. Fajnie jest nie musieć każdego wieczora wciskać się w seksowną mini czy obcisłe koronki. Ta świadomość, że nawet w dresowej bluzie i skarpetkach wciąż jestem kobieca dla siebie i seksowna dla męża daje mi poczucie spełnienia w związku. Ktoś kocha mnie za to, że jestem i jaka jestem. Bez szałowego makijażu, misternej fryzury i niebotycznych szpilek, (których zresztą w szafie została mi już chyba tylko jedna może dwie pary). Jesienią i zimą nasze wieczory lubię jeszcze bardziej. W te pory roku obydwoje należymy zdecydowanie do kanapowców zaszytych pod kocykiem z ulubionym trunkiem w ręku. W końcu w takie mroźne wieczory trzeba się jakoś rozgrzać. Co Wy preferujecie w tej kwestii? Niektórzy wolą klasycznie, inni już dawno o tym zapomnieli a my? My lubimy wykwintnie, nieco elegancko i powoli delektować się...każdym łykiem. Nam domowe randki często umila mój ulubiony grzaniec. Nie jest to jakieś tam grzane wino. To najlepszy grzaniec jaki piłam ever! Wino to jedyny trunek który wprost uwielbiam. Grzane z pomarańczami, przyprawami korzennymi i miodem a do tego przygotowane przez mojego męża rozkłada mnie na łopatki :)
Koniecznie musicie wypróbować tej zimy. Najlepiej we dwoje. Rozgrzewa tak, że z łatwością pozbędziecie się grubych kocy i nie tylko ;)

Przepis na najlepszy grzaniec na świecie. 
Butelka ulubionego czerwonego wina.
1 Pomarańcza
1 laska cynamonu
1 laska wanilii 
8 Goździków
4-6 gwiazdek anyżu
6 ziaren kardamonu
3 kulki ziela angielskiego
2 kulki pieprzu
po 1 łyżeczce otartej skórki z cytryny i otartej skórki z pomarańczy
łyżkę miodu - koniecznie prawdziwego
całość umieszczamy w garnku i doprowadzamy do wrzenia. wyłączamy tuż przed zagotowaniem. Zostawiamy na około 30 minut a następnie przecedzamy. Gotowy grzaniec możemy od razu podgrzać  i delektować się lub wlać do butelki i przechowywać w lodówce.

składników jest trochę, ale uwierzcie mi, że jeszcze w żadnej restauracji żadnym pubie nie piłam tak pysznego grzanego wina. 






2 komentarze:

Jak żyć

Czysta karta - bo marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia.

03:41,0 Comments


Drogi roku 2016, 
Nie będę robić podsumowanie tego co się wydarzyło kiedy byłeś z nami. Nie czuję potrzeby roztrząsać o ile łez mnie przyprawiłeś i ile kłód pod nogami zdążyłeś mi rzucić. Zdecydowanie nie będziesz należał do moich ulubionych. Mimo to jestem Ci wdzięczna. Nie to, że od razu jakieś ogromne dzięki i pokłony będę Ci składać, co to to nie, ale nauczyłeś mnie wielu rzeczy. Nauczyłeś, że można przetrwać nawet, kiedy wszyscy i wszystko wokół czeka aż upadnę. Pokazałeś mi ile mam w sobie siły, odwagi i uporu w walce o własne "ja". Uświadomiłeś mi co w życiu liczy się dla mnie najbardziej i kto jest dla mnie najważniejszy - no dobra to wiedziałam od zawsze. Pokazałeś mi, że na własne szczęście trzeba pracować, ono nie spada z nieba. Odnalazłam też w Tobie kilogramy szczęścia radości i miłości. Doceniłam ulotną codzienność i nauczyłam się czerpać przyjemność z przyziemnych rzeczy. 

Nowy roku 2017
Cieszę się bardzo, że przyszedłeś. Od razu pokazałeś pazury, ale teraz to ja dyktuję warunki. Twój poprzednik dał mi tyle kopów w dupę, że nauczyłam się bronić. Ba! Nauczyłam się oddawać z podwójną siłą i wyrywać dla siebie to czego chcę. Wierze, że choć nasza znajomość nie zaczęła się pozytywnie, to dogadamy się o wiele lepiej niż z Twoim poprzednikiem. Mamy do przeżycia wspólnie jeszcze 361 dni. Dni kiedy wszystko może się zdarzyć, Dni, w których będę ciężko pracować, żeby osiągnąć to o czym marzę. Przez ostatnich kilka lat wiele się zmieniło. Zmieniłam się ja - z urodzonej pesymistki, przez realistkę widząca zawsze po prostu pół szklanki wody, ani mniejsze ani większe aż do początkującej optymistki. Marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia. Dziś to wiem. Nie jestem już tą wystraszoną dziewczynką siedzącą i czekającą na lepsze czasy. Dziś lepsze czasy organizuję sobie sama. 

Zastanawialiście się kiedyś co takiego wyjątkowego jest w Nowym Roku? Z pozoru to tylko kolejna kartka w kalendarzu. A jednak jakaś wyjątkowa. Wszyscy zamykają stare sprawy i poczynają nowe plany. Poczucie nowego startu dodaje nam jakiejś magicznej lekkości, świeżości i wiary we własne możliwości. Osobiście nie robię postanowień noworocznych. Czasami w głowie gdzieś przeleci mi, że w tym roku chciałabym to czy tamto ale nie są to mocno wiążące postanowienia. Plany robię raczej na krótszy czas. Na miesiąc, może trzy przed. Mimo wszystko lubię ten okres. Wraz z Nowym Rokiem pozbyliśmy się choinki, a i większość ozdób trafiła do pudeł. Pochowałam stare kalendarze i zeszłoroczne listy "to do". Z jednej strony czułam jakiś żal. Wszystko to o co tak pieczołowicie dbałam przez ostatni miesiąc nagle trafia do kosza lub schowane do kartonów. Godziny mojej pracy nad dopasowaniem ozdób do wystroju mieszkania, koloru błyszczących reniferów do obrusa czy znalezienia poszewek pasujących do naszej kanapy gdzieś miałyby przepaś? Czy to był zmarnowany czas? Źle ulokowana energia? Nie. Potrzebowałam tego nastroju, czerpałam radość z tych godzin spędzonych nad wstążeczkami i adwentowymi kalendarzami. Ale ten czas już minął. Teraz staję na środku mieszkania i czuję tą świeżość, lekkość i wyjątkowy przypływ energii. Czysta karta do zapisania i to ode mnie zależy jaka historia tam się znajdzie. I nawet wczorajsza kartka z napisem "skierowanie do szpitala" nie podcięła mi tych niewidzialnych skrzydeł. 

Dobrego Roku Kochani! 

0 komentarze: